Felieton wycieczkowy Sławka
"Stracona woda" – relacja uczestnika wycieczki
W niedzielę, 6. lipca 2014 roku byliśmy na wędrówce pieszej
po Górach Bystrzyckich i trochę też po Kotlinie Kłodzkiej,
którą organizatorzy nazwali "Stracona woda".
http://www.odkrywanie.bystrzyca.pl/20140706/20140706_zap.html.
Zaczęliśmy w Bystrzycy Kłodzkiej, skąd pociągiem dojechaliśmy do stacji Długopole-Zdrój.
A stamtąd już pieszo przez Długopole Dolne, Ponikwę, Wyszki, pola i lasy, do Bystrzycy Kłodzkiej z powrotem.
Nazwa "Stracona woda" całkowicie usprawiedliwiona, bo:
Ostatnie ziemskie łąki, tak też możnaby nazwać tę naszą wędrówkę.
Ostatnie ziemskie łąki – to cytat z wiersza Edwarda Stachury
"Piosenka szalonego jakiegoś przybłędy".
Trochę więcej poezji tego, zapomnianego niestety, poety warto zacytować:
A ja, ja się śmieję
Ja znam bory, knieje.
Ja znam ostatnie ziemskie łąki,
Nad kwiatami tam brzęczą złote bąki
W rzece niezatrutej baraszkują pstrągi.
Zwierzęta mówią po swojsku!
Listowie nie szumi o wojsku.
Symbole się włóczą samopas.
Promienie słońca siadają mi na oczach
I nikt już nie pognębi mnie.
Te "ostatnie ziemskie łąki" wracają do mnie zawsze, gdy znowu, co jakiś czas,
najczęściej dzięki Agacie i Jasiowi (dalej: "Jagasie")
i ich wycieczkom "Odkrywanie okolicy", wędruję przez niekoszone trawy, połacie zieloności,
w których Jan co jakiś czas odkrywa i objaśnia grupie, a to ślaz,
który choć ta nazwa kojarzy się jakoś tak nieszczególnie, ma i inną piękną nazwę:
malwa. I przetykają malwy tę zieleń, to niebieskością modrą, to bielą.
A Jan właśnie odkrywa jakiegoś motylka ze skrzydłami w czarno-czerwone paseczki
i próbuje go sfotografować, zanim ten zrezygnuje z sesji zdjęciowej i odleci. Łąka,
jeżeli idziesz pod górę, a ona jest duża, podnosi się gdzieś,
aż do skraju lasu, albo niknie za wierzchołkiem wzniesienia w błękicie nieba,
na którym białe chmury. Jeżeli jest lato, to taka ostatnia ziemska łąka drży od słońca
i wszystkich tych istnień i brzmień owadzich. Żyje.
A Jasiu "wszystko nam podrobno roztłumacza": jak i co się nazywa, dlaczego tak,
a nie inaczej, i skąd się wzięło – choć ja niestety niewiele jestem w stanie
zapamiętać z jego przeolbrzymiej wiedzy.
To powiedzonko "roztłumaczyć" używano na naszych Kresach Wschodnich.
Na ten cytowany zwrot natknąłem się w książce Andrzeja Mularczyka
pt. "Każdy żyje jak umie" – polecam!
To autor scenariuszy do filmów m.in. "Sami swoi" "Nie ma Mocnych" "Kochaj albo rzuć"
i wielu innych. Warto sprawdzić ile śmiechu i wzruszeń mu zawdzięczamy:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Andrzej_Mularczyk.
Gdzieś na tych Kresach, na utraconej Huculszczyżnie,
pewnie jeszcze są takie łąki – takie jak ta, po której idziemy i takie,
jak w znanej piosence "Czerwony pas", śpiewanej przy biesiadach,
z tym znanym refrenem "Tam szum Prutu, Czeremoszu, Hucułom przygrywa...":
Połonin step na szczytach gór
Tam trawa w pas się podnosi
Nie ciągnie tam miedz ciasnych sznur
I żaden pan ich nie kosi.
Było już wyżej o ziemiach utraconych. Ale my jesteśmy tu na Ziemi Kłodzkiej.
Na Ziemi Pozyskanej. Jeszcze niedawno miedz ciasnych sznur tu też nie przebiegał.
Dawni właściciele Niemcy wyjechali w 1945/46 roku. Zniknęły ich osady, rozsypały się ogrodzenia pól
i łąk, chyba, że tak jak w wielu tutejszych górskich zakątkach usypano je przez stulecia
z polnych kamieni, zbieranych po orce na jałowej glebie, którą tutejsi bauerowie próbowali zmusić
do plonów.
Ich gospodarstwa powstałe kiedyś, gdzieś wysoko w górach, zarosły teraz krzewami.
Resztki ich domostw spotykamy czasem na naszych wędrówkach.
Prawdziwe "odkrywanie okolicy"...
Na tej wycieczce przechodziliśmy przez piękne miejsce, gdzie był przysiółek Kawcza Góra
(niemiecki Dohlenberg). Tylko łąka. I kępa roślinności w miejscu, gdzie kiedyś był staw.
Potem socjalistyczna gospodarka umiejscawiała w dolinach górskich rzek jakieś PGR-y,
PPH (dla młodych rozwijam te skróty: Państwowe Gospodarstwo Rolne, Państwowe Przedsiębiorstwo Hodowlane)
i miedz dalej nie było. Wszystko było państwowe, czyli nasze, wspólne, czyli niczyje.
Coś tam koszono, coś wypasano, jakieś obory, betonowe zbiorniki na kiszonkę,
powstawały czasem w pustym krajobrazie. Czasem straszą tam jeszcze te dziwne dziś budowle.
A potem gdy te PGR i PPH upadły, na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku,
w naszych górach zrobiło się jeszcze bardziej pusto.
Może wtedy było najpiękniej?
PKS-y przestały jeździć na tych liniach kończących się pod lasem,
gdzie trzeba było "Autosanem" na wąskiej jezdni zawracać (bo pętli nie było).
Nie było też w narodzie tylu samochodów co dziś.
A ci co je już kupili, zachłystywali się podróżami na urlop
za bliższe i dalsze granice.
Jeszcze nie pojawiła się moda na mountain-bike, nordic walking i bieganie po górach.
W naszych górach zrobiło się pusto. Turystyka ograniczała się do utartych szlaków.
Dzisiaj, gdy idziesz głównymi szlakami Karkonoszy, Masywu Śnieżnika – obojętnie gdzie
(nie mówiąc już np. o Morskim Oku w Tatrach) jesteś w tłumie,
jesteś elementem masowej turystyki.
I dlatego ta formuła "Jagasiowych" wycieczek pieszych,
które "raczej omijają znakowane szlaki turystyczne, unikają dróg asfaltowych"
jest szansą, aby wejść w trzmielową łąkę, zanurzyć się po pas (i wyżej)
w trawy, ubłocić w jakimś bagienku, poczuć pokrzywy
(które mają podobno dobroczynny wpływ na nasze ciało – tak jak na Putina
"Krym na dzień i Krym na noc")
I poznać, co to "chaszczowanie" – no, może nie jest to przedzieranie się
przez tropikalną dżunglę z maczetą, ale zawsze coś trochę pierwotnego.
A czyż nie tęsknimy czasem do pierwotnych, prostych radości? Za łąkami,
których żaden pan nie kosił?
Już jednak pojawiła się, także w Sudetach, własność prywatna. I coraz częściej
tabliczki "Własność prywatna. Wstęp wzbroniony". Tam gdzie ta własność ma wielowiekową tradycje,
płotów nie ma, a każdy wędrowiec może się na jedną dobę (gratis) tam zatrzymać,
byle nie za blisko domostwa właściciela.
Takie zwyczajowe prawo jest w Szwecji.
U nas nuworysze, właściciele w pierwszym pokoleniu, umieszczają raczej tabliczkę z widokiem
groźnego psa i napisem "Jak on cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę".
Trzeba coraz częściej omijać takie miejsca.
Już zdarzają się coraz częściej wyrwy w tym dziewiczym do tej pory krajobrazie.
Raj utracony.
Jak w tej "Piekielnej Dolinie" na naszej trasie,
gdzie grunt pod lasem już został zabudowany. Ale to by było jeszcze do zniesienia:
cóż, ktoś wypatrzył jedno z ładniejszych miejsc na Ziemi Kłodzkiej,
gdzie dolina obramowana lasami otwiera się na przepiękny widok na Masyw Śnieżnika
i postanowił, że to będzie jego miejsce na ziemi. Cóż, któż bogatemu zabroni,
jak mówi polskie przysłowie?
Ale dlaczego ten bogaty, przecież miłośnik przyrody i esteta(?),
skoro wybrał to miejsce, takie ogrodzenie wybudował? Do "podziwiania" na stronie tej wycieczki,
a zanim się na ekranie ten przecudnej piękności widok otworzy
(zdjęcia z podtytułem "Coś strasznego w Piekielnej Dolinie:),
krótko opowiem: białe, betonowe ogrodzenie, z wzorkami w części górnej paneli(!).
Ten cud małej architektury (autor, autor!!) jest między Długopolem Dolnym a Ponikwą,
ale widoczny jest podobno ze Śnieznika (kto wie, może i z księżyca?).
A więc to dzieło na trwale wpisało się w krajobraz Ziemi Kłodzkiej.
Ale kto bogatemu zabroni. Miały zabronić miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego,
uchwalane przez rady miejskie i gminne. Ale najpierw ustawodawca wszystkie stare plany
jedną ustawą uchylił, a potem gminy zwlekały (i konsekwentnie zwlekają do dzisiaj)
z uchwaleniem tych planów. I każdy buduje, gdzie chce i co chce.
Burmistrz/prezydent miasta albo wójt wydaje decyzję o warunkach zabudowy,
w której najczęściej akceptuje wszystko, co tylko się inwestorowi/budowniczemu zamarzy.
W Zakopanem, albo np. w Gliczarowie Górnym (z przepięknym widokiem na Tatry)
powstał dom w stylu "Gargamel", który Stanisława Witkiewicza, twórcę stylu zakopiańskiego,
po raz kolejny uśmierca (skoro jest życie po życiu,
to może być i śmierć po śmierci).
U nas podobnie. Willa z płaskim dachem już może teraz na Ziemi Kłodzkiej
nie przejdzie, ale lekko ścięty dach – i owszem.
Dach przykładowo z pokryciem w kolorze niebieskim – przecież ładnie komponującym się
z błękitem nieba. A pod nim olbrzymie weneckie okna, półokrągłe na górze.
I ganek z kolumnami jak w dworku na Podolu (obraz prapradziadka,
co miał taki dworek, będzie wisiał nad kominkiem – i nieważne że dziadek
do takiego dworku tylko chodził pańszczyznę odrobić).
A przed bramą na cokołach lwy! A ogrodzenie – z betonowych paneli.
I co nam tam sudecki dom, taki, jak się tu kiedyś budowało.
Próbowało Starostwo Kłodzkie coś w tym kierunku robić.
Rozpisało parę lat temu konkurs na architekturę domów budowanych na Ziemi Kłodzkiej.
Z sukcesem. Powstały piękne projekty. Nawiązujące np. do prostych,
a jakże pięknych drewnianych budynków dawnej "Straży Granicznej"
a właściwie niemieckiego "Grenzschutzu" (do oglądania w wielu miejscowościach Ziemi Kłodzkiej,
od Zieleńca, Lasówki po Orłowiec), do skromnych domów,
które widać jadąc z Nowej Rudy do Wałbrzycha, z ciekawą formą dachów,
lekko zaokrąglonych, także typowych dla dawnego tutejszego krajobrazu.
Nagrodzono najlepsze prace, zrobiono wystawy (m.in. w Szczytnej,
w siedzibie stowarzyszenia "Bractwo Rycerskie"), miano rekomendować te projekty inwestorom.
Ale efektów nie widać. Wciąż postępuje gargamelizacja architektury.
I planów zagospodarowania także nie widać.
Niech się ludzie budują, mówią ich przeciwnicy. Nie krępujmy inicjatywy.
Tak, tylko ostatnie ziemskie łąki znikają.
Wciąż fukcjonuje przepis, że jak jesteś rolnikiem – masz 1 ha ziemi,
to to jest twoja działka siedliskowa i masz prawo zbudować sobie siedlisko.
Zawsze tak było, prawda. Niemcy też tu budowali na odludziu.
Tylko wtedy gospodarz co najwyżej dojeżdżał tam konnym wozem
(jeśli w ogóle wóz miał). Nie korzystał z pralek, detergentów, olejów napędowych, silnikowych.
Żył w symbiozie z przyrodą. I woda była kiedyś wszędzie.
W tych polach w środku krajobrazu musi być woda.
Bo skoro budują, a wodociągu nie ma, to znaczy,
że przynajmniej w studni jest woda.
A jak zabraknie i będzie już tylko stracona woda?
Zażąda potem od gminy: wodociąg i dojazd mi zróbcie, śmieci odbierzcie, odśnieżcie.
I jedzie w pola ciężka śmieciara – jeżeli dojedzie.
Dlatego budować powinniśmy się nie tam, gdzie nam się rzewnie zamarzy,
tylko tam gdzie to jest racjonalne. I z troską o innych.
Niekoniecznie tylko tych wspólczesnych.
Także next generation chciałaby zobaczyć te ostatnie ziemskie łąki.
A może się mylę?
Straconą wodę mieliśmy na wycieczce kilka razy:
wieś Ponikwa to przecież niemiecka "verlorenes Wasser",
czyli właśnie utracona woda. Polska nazwa: ponik – taki strumień,
co jest na wiosnę, gdy śniegi spływają z gór, a potem zanika.
Ponikwa zresztą właśnie nad Ponikiem leży. Był ten staw w górach, którego już nie ma.
Było źródełko, tryskające w Piekielnej Dolinie, które zniknęło za betonowym płotem.
Wody ubywa. Podobno III wojna światowa, jeżeli wybuchnie,
to będzie nie o ropę naftową, ale o wodę.
W Ponikwie, w górnej cześci wsi strumień płynie.
Za strumieniem skromna kapliczka z naszym Świętym.
Zadbał ktoś o drzwi, ale z szybą. A za szybką, wewnątrz, widać duży obraz:
Jan Paweł II, cały w bieli na tle różowych krokusów Polany Chochołowskiej
przy kapliczce drewnianej, w górnej części tej doliny zbudowanej.
A obok głowy Świętego nie aureola, ale też piękny: Kominiarski Wierch
w śnieżnej bieli, jak On.
Takie połączenie Ziemi Kłodzkiej i Tatr.
Po drodze była jeszcze jedna kapliczka: ołtarzyk, który ktoś wypatrzył w lesie:
naturalne, ale niezwykłe zgrubienie pnia na brzozie.
Przyozdobił, a teraz już i inni umieszczają tam krzyżyki, łańcuszki, kwiatki,
układają pod pniem kopczyk z kamieni.
W górnej części wioski Ponikwa wody już nie ma.
Ale tam jej nigdy nie było (patrz: nazwa niemiecka). Za to widoki otwierają się przestrzenne:
na odległy, roztopiony jakby w drgającym letnim powietrzu Masyw Śnieżnika.
A z drugiej strony wzniesienie "Spalonej".
Nomen omen. W Ponikwie grasuje od lat podpalacz.
Od lat, bo był jeszcze 2002 rok, gdy spaliła się chata "Jagasiów",
którą tam mieli. Do cna. Sprawców nie ustalono.
Obok, niżej też spłonął budynek. Śledztwo umorzono. I trochę dalej, też.
I jeszcze inne.. Teraz też oglądaliśmy świeże zgliszcza po budynku gospodarczym
tuż przy drodze w środku wsi.
Vivat Policja! Sherlock'a Holms'a chyba trza Wam Panowie sprowadzić?
Wyszliśmy z lasu. Jeszcze tylko minęli nas z rykiem z wydechów motocykliści.
Ich też Policja nie potrafi powstrzymać.
Sześć albo siedem maszyn crossowych, bez tablic rejestracyjnych
(a więc i bez ubezpieczenia OC – co, skutkuje tym, że jak cię
np. na tej leśnej ścieżce rozjadą, to tym szybciej uciekają, bo w razie ustalenia sprawcy,
tylko oni byliby zobowiązani do płacenia odszkodowania).
Jeżdźcy w kaskach. Zakute łby, którym nic tam przyroda, zwierzyna leśna.
Nie jestem "ekologiem" (za to sam jestem motocyklistą), ale gdy widzę takie sceny,
to zaczynam rozumieć tych zdesperowanych "ochroniarzy", którzy na leśnych drogach, między drzewami,
rozciągają żyłkę.
Wędrówkę kończyliśmy w Kolonii Stara Bystrzyca ogniskiem, w miejscu dla ognisk dozwolonym,
nad strumieniem Toczna, który nie jest jeszcze straconą wodą.
Uczestnicy wycieczki z dobroci serca zrobili porządek w tym miejscu: potwornie zaśmieconym
przez poprzedników, choć kawałek dalej stoi kontener na śmieci
i można było je tam zanieść...
Można, ale to Polska właśnie...
Już wielu moim znajomym opowiadałem, jak zwiedzając kiedyś, też w niedzielę,
czeską miejscowość Dvůr Králová, (niedaleko Ziemi Kłodzkiej)
nie mogłem się nadziwić czystości tego miasteczka.
Żadnych śmieci, nic! Aż doszedłem do miejsca, gdzie jest tam znane
"ZOO – Safari" – cel wycieczek także z Polski.
I dojrzałem na ziemi, na trawniku, pierwszą i jedyną butelkę typu PET
z nalepką "Staropolanka" (dla nietutejszych: woda mineralna z Polanicy-Zdroju).
Więc Bracia Czesi, dajcie nam przykład. Proszę!
Może nie "jak zwyciężać mamy" (bo ten przykład dał nam Bonaparte – choć polska reprezentacja
w piłce kopanej, nawet od Czechów mogłaby się nauczyć, jak zwyciężać),
ale jak "dbać o czystość mamy".
Obok naszego miejsca ogniskowego wspaniałe zabytki przyrody: przy dawnej restauracji
(za niemieckich czasów była w tym budynku "Gaststätte"
i "tancbuda" – altana z drewna) rośnie buk, tak przepięknie "rozpieniony"
i rozgałęziony, że długo takiego gdzie indziej szukać.
A trochę wcześniej, przy tej samej drodze wzdłuż strumienia trzy jodły wspaniałe,
wielkie i tak blisko siebie, że bliżej nie można, a jednak oddzielne:
w jednej linii rosnące, ta środkowa prosta a dwie sąsiednie odchylone lekko
na boki. Ot, bukiecik kilkudziesięciometrowej wysokości.
Potem już tylko spacer lipowo-kasztanowo-dębową aleją (jaka ulga w tym skwarze).
Mieli rację dawni założyciele dróg, po których się chodziło, a jeśli jeździło,
to furmanką, że sadzili przy nich drzewa: drzewa były dla tych dróg błogosławieństwem.
Latem cień, a zimą, gdy zawiało i na "całej połaci śnieg,
we wszelkiej postaci śnieg" wyznaczona była tymi drzewami droga.
Przy okazji taki żarcik: "Ożeń się z grubą/grubym,
bo zimą masz ciepło, a latem masz cień".
Dziś automobiliści drzew przy drogach już nie chcą.
Bo można wjechać w drzewo. I air-bag-i nawet nie pomogą.
Po co tak pędzimy? Może lepiej:
"zatrzymaj się choć na chwilę, odetchnij zielonym spokojem
i nie mów, że masz tak niewiele, bo przecież drzewa są twoje".
To też cytat, z jakiejś starej piosenki. Ale już jej nie będę szukał w necie.
Kończę tę relację. Jeszcze stan liczebny wyprawy w zieloność.
Było nas kilkanaście osób (dokładna statystyka: pyt. "Jagasi")
plus jeden pies – przepiękna, trzymiesięczna panna rasy owczarek niemiecki.
Rasa jak najbardziej usprawiedliwiona na tych terenach, gdzie kiedyś wszystko było niemieckie.
Jeszcze tylko polecam, to co zobaczyliśmy na koniec,
już rozchodząc się w Bystrzycy Kłodzkiej,
w kierunku do swoich domów (ci z Bystrzycy) lub pojazdów
(ci z dalszych stron).
Wszystkim, także automobilistom, którzy nie chcą wędrować bezdrożami można to zaproponować.
Wyjeżdżając z centrum Bystrzycy w kierunku na Międzygórze, Międzylesie, Wyszki,
zatrzymajcie się choć na chwilę. Obejrzyjcie się do tyłu
i zobaczycie jedną z nielicznych (w Polsce może jedyną?) takich panoram:
domy piętrzące się na wysokiej skarpie, kościelne i miejskie wieże, średniowieczne miasto.
Wielkie zadanie dla konserwatora zabytków i włodarzy miasta.
Skąd wziąć środki na rewitalizację tego dzieła architektury?
Bo ono też ginie. Jak ostatnie ziemskie łąki.
Sławomir Włośniewski
Dopiski Jasia:
Ta relacja zostanie uzupełniona zdjęciami – nieco później.
Cały tekst cytowanej piosenki można przeczytać w relacji z wycieczki 'Orlickim brodem'...
Edward Stachura: Piosenka szalonego jakiegoś przybłędy.
18. lipca 2014
Powrót na główną polanę
![]() |