Z cyklu
wycieczka "Polami, po miedzach"
Kotlina Kłodzka, sobota, 24. marca 2007 r.
Trasa:
Polanica Zdrój - Wzgórze Marii - Bystrzyca Dusznicka - wzgórze 364 - Szalejów Górny - klif - Szalejów Dolny - Stary Wielisław - (Czerwona Góra) - Krosnowice.
Została spisana relacja, nawet ilustrowana... Oto ona:
Na wysokości końca polanickiego cmentarza zbliżyliśmy się do krawędzi skarpy.
Dopiero stamtąd słychać szosę, w lesie jest cichutko, choć tak blisko hałasu.
Znacznie tu lepiej pod tym względem niż nawet na Piekielnej Górze...
Koniec zimy w lesie.
Pod koniec lasu wyrąb i paskudna błotnista droga (przeszliśmy przez odcinek dróżki oznaczony tablicami "ścinka drzew - zakaz wstępu").
To my!
MH
Popiersie Papieża-Polaka przy kościele w Szalejowie Górnym
MH
Nie udało się nam wejść do wnętrza kościoła (ksiądz musiał wyjechać).
Nici też z ewentualnego wejścia do obiektów sakralnych w Szalejowie Dolnym...
Obeszliśmy sobie kościół dookoła, zrobiliśmy przy południowej wieży zdjęcia na schodkach przy murze obronnym.
Przy murze obronnym - schodki na dawny ganek straży
Przy murze obronnym - mniej więcej taki widok miały oblegające kościół wojska heretyckie
Obejrzeliśmy pietę na kolumnie. Na kapitelu kolumny atrybuty męki Chrystusa:
+ od frontu dzban,
+ od strony kościoła przebite dłonie (wygądają jak rękawice skierowane mankietami ku sobie),
+ od strony szkoły młotek skrzyżowany z biczem,
+ od strony szosy gwoździe.
Przed wejściem do rynku po lewej zauważyliśmy budynek z ozdobnym portalem. Na nim (na belce górnej) napis: IHS 1819, boki ładnie uformowane z zakręconymi u dołu spływami. Widać ślad przynależności wsi do jezuitów.
Ten malowniczy budynek nosi na portalu datę 1819.
MH
Przy tym portalu stało jakieś dziwne metalowe (żeliwne?) urządzenie na kamiennym postumencie;
w środku 1 duża i 1 mała zębatka ze śladami napraw. Kazik oglądał to dokładnie, aż zjawił się przechodzień (chyba mieszkaniec wsi)
i objaśnił że to giętarka do obręczy do kół; przy okazji wypytaliśmy go o klasztor- te budynki po wielkiej rozbudowie nad rynkiem
to dom starców dla kobiet prowadzony przez zakonnice, na razie dla mieszkanek Opola i okolic, ale ponoć przeznaczony dla Niemek
- w każdym razie jest trochę pracy dla miejscowych, poza tym pensjonariuszki bogate.
Podczas gdy część z nas udała się po kawę do sklepu (w dawnej gospodzie), rozmowny przechodzień pokazał poziom wody powodziowej z roku 1998 na budynku nad Cichą
(powyżej zamurowanych otworów okiennych), objaśnił, że izba pamięci wiejskiej w dawnej gospodzie dostępna jest od święta i przy różnych imprezach, zawiaduje nią rada sołecka.
Pan nie pytany zaczął wspominać o bobrach nad Bystrzycą Dusznicką. Mówi, że sam ich nie widział, ale "ludzie i łebki mówią", ponoć żeremia sobie budują itp.
Bogusia też potwierdza, że o bobrach w tym rejonie słyszała. Pan na klif (osuwisko) mówi "skałka",
a zapytany o nazwę góry (wzgórze 363 i 364), stwierdził, że mówiło się na to kiedyś "Jajowa Góra", bo właściciel łąk i lasu na górach nazywał się Jajo.
W sklepie została zakupiona kawa i chcieliśmy spożyć ją na zewnątrz, bo w środku ciasno.Na zewnątrz (na rynku) okazały się ławki i stół, więc skorzystaliśmy z tej gościny (czynne od 9 o 21) i przy akompaniamencie licznych tirów spożyliśmy drugi posiłek.
Popas na szalejowskim rynku: kawa, słodycze itp.
Dalej przeszliśmy obok nieczynnej galerii SOL, zwróciliśmy uwagę na ciekawe zabudowania kmiece nad Cichą (budynek nieprostokątny z licznymi owalnymi otworami i niszami na poddaszu)...
MH
...i (nowiuteńkim asfaltem!!!) poszliśmy w górę, kontemplując po drodze różne syfiory.
Na jednej z posesji stała myjnia samochodowa, nieco zdezelowana i czarna nieco zardzewiała Škoda Oktavia z lat 60-tych (to już stwierdził Sławek); ogólnie syfior pierwsza klasa - opony i inne śmieci też tam były.
Piękna arcytektura i jej zderzenie z antenowym szczytem
Polak potrafi
MH
Skręciliśmy w prawo przez łąki w stronę rzeki - w kierunku ukośnie wznoszącej się drogi na skarpę, już po drodze pokazały się pierwsze przebiśniegi - widać to już ich teren i nie poddały się ostatniemu atakowi zimy.
Drewniany mostek na Bystrzycy trzyma się nieźle (belki leżą na stalowych dwuteownikach), ale największe wrażenie robią ich połączenia wykonane z blaszanych taśm.
Ten mostek nadal opiera się powodziom
Ten mostek nadal opiera się powodziom
MH
Ten mostek nadal opiera się powodziom
MH
Ten mostek nadal opiera się powodziom
Dróżką zaczęliśmy się wspinać - widać wyraźnie, ze od dawna droga nie jest używana, wręcz jest już zabierana wraz z osuwającym się stokiem;
przy pierwszym jarze nastąpił ogląd dziury w głąb (wygląda na zamulony przepust, który powoli zaczął się odsłaniać) i próba penetracji wzwyż
- zachęcał do tego wodospad (!!!) w górnej części jaru, niestety po bliższym przyjrzeniu się można było wypatrzyć pod nim wielką oponę -
- jak zwykle śmieci są wszędzie. Kazik ogłosił, że na górę wchodzi tędy i spytał o innych chętnych. Zgłosiła się tylko Agata.
Jak się potem okazało, oboje poddali się w obliczu znacznego nachylenia stoku, grząskości i śliskości zwietrzeliny, która go tworzy, niepewności podpór i uchwytów w postaci drzew i krzaków, a także grząskości samego koryta potoku
(choć potokiem idzie się i tak najłatwiej) - dogonili nas naszą dróżką.
Te korzenie podtrzymują spore drzewa
MH
Po drodze na górę był jeszcze mniejszy jar i niezwykłej urody system korzeni pewnego buku, który po obsunięciu się części stoku obrósł korą i przybrał formę pni.
Rzut oka w stronę rzeki robi wrażenie; stok umacniają różne drzewa, wśród nich liczne buki, niektóre pokaźnych rozmiarów.
Kierownik wycieczki opisuje
MH
Kierownik wycieczki opisuje
MH
Choć stok taki stromy, bielistka wdała się na nim - widać od jakiegoś czasu nie było większych osunięć.
MH
Tzw. 'skałka' - skalna krawędź porozcinana jarami
Na górze za kupą słoików kilka dorodnych kępek pierwiosnków, w tym miejscu widać jak intensywnie rolniczo wykorzystany jest każdy kawałek ziemi
- ozimina dochodzi do samego skraju lasu na stromym stoku (właściwie urwisku), więc idąc skrajem tego zboża robiliśmy niezłe zakręty dopasowując się do linii brzegowej stoku porozcinanego jarami
(patrz mapa topograficzna), próba skracania sobie drogi przez te jary kończyła się niezłymi ślizgami (zwłaszcza teraz, po deszczach jest tu ślisko), widoki w dół niezłe...
Skrót przez jeden z jarów (powyżej wodospadu)
Agata oddała skok
Magiczne pola
MH
Rzeka - winna całego tego uroczego podcięcia - widziana z góry
MH
Doszliśmy do kolejnej dawnej drogi schodzącej w dół, ale jeszcze zbliżyliśmy się do krawędzi urwiska, aby spojrzeć na ścianę klifu
(co prawda to nie wybrzeże klifowe, ale podobieństwo znaczne - niech na potrzeby niniejszego opisu ta forma terenu będzie się zwać klifem).
Stoimy sobie tam spokojnie, a tu nagle coś się ruszyło pod nami i z tej stromej skarpy wybiegł lis, popędził u naszych stóp (3-4 metry od nas) - dosłownie skrajem przepaści - na wschód i zniknął.
Kazik zauważył, że lis był stary, bo miał siwy pysk, ja zauważyłem, że miał dość wyliniały i ubrudzony ogon, w każdym razie dość ciemny. Niestety nikt go nie zdążył uwiecznić inaczej niż w swojej pamięci...
Zejście drogą też nie było łatwe, a nawet dojście do drogi. Okazało się, że chyba najlepiej było by wrócić do miejsca, gdzie droga zaczyna schodzić z góry, bo tam gdzie do niej dotarliśmy, była już w głębokim (kilkumetrowym) wykopie-jarze.
Zejście karkołomne (śliskie jak cholera). Korzystając z różnych wariantów w końcu zjechaliśmy do niej i zwędrowaliśmy na dół, podziwiając bielejące nad rzeką połacie przebiśniegów.Po dokładnym przyjrzeniu się znaleźliśmy także miodunkę plamistą (niewiele okazów), a to wszystko w czosnku niedźwiedzim.
Aromat do pieczonej kiełbasy mieliśmy więc naturalny i odpowiedni.
Jak w takim otoczeniu robić ognisko? Dziwnie trochę, ale co tam! Mamy zgodę, miejsce świetne (już od dawna tak wykorzystywane), osłonięte od silnego wiatru, najwyższa pora itp.
Ognisko udało się rozpalić dość łatwo, choć trzeba było je reanimować (Kazik użył do tego kawałka styropianu (wszędzie śmieci), którym machał bardzo skutecznie robiąc nawiew).
Ognisko pod skałką
Pieczenie kiełbasek
MH
Kiełbaski smakowały, kilku z nich udało się wpaść do ogniska.
Ognisko pod skałką - wśród czosnku niedźwiedziego i przebiśniegów
Termos
Już na przystanku w Bystrzycy Kazik zgłosił zastrzeżenia do swojego termosu, który z zewnątrz był całkiem gorący.
Zachodziło podejrzenie, że herbata w środku wręcz przeciwnie - szybko zostanie schłodzona.
Obawy Kazika potwierdziły się - po rozpaleniu ogniska herbata w termosie była już chłodna, więc termos został poddany obróbce termicznej w ognisku.
Początkowo obróbka miała służyć podgrzaniu herbaty (na wszelki wypadek termos podejrzany o rozszczelnienie został otwarty).
Spodziewany efekt został osiągnięty - herbata błyskawicznie zawrzała, ale szybko się skończyła, termos więc powędrował do ogniska w celach poznawczych.
Mieliśmy się bowiem dowiedzieć jak jest zbudowany. Wkrótce coś jednak dupnęło i z termosu odpadło denko. Przy okazji nabrało pięknego połysku i złotobrązowej barwy.
Odsłoniło się miejsce zalutowania, które nie puściło, wina nieszczelności tkwiła więc gdzie indziej. Szybko Kazik dopatrzył się uszczelki we wnętrzu i to pewnie ona była winna...
Ognisko pod skałką
Ognisko pod skałką - Kazik poddaje termos obróbce termicznej
Termos (czyli to, co z niego zostało) zabralismy oczywiście ze sobą - żadnych smieci po sobie nie zostawiamy.
Po konsumpcji udaliśmy się przez zabytkowy most (widać w nim skutki przebudowy, prawdopodobnie po jakiejś powodzi zmienione zostało południowe przęsło, które jest szersze i niższe od północnego)
na drugą stronę rzeki, aby podziwiać klif spod jego stóp.
Na starym moście
Pod wielkim klifem
Tu znów przebiśniegi, choć na łące (pastwisku) znacznie mniej niż w lesie, gdzie mieliśmy ognisko.
Ktoś brzeg rzeki umocnił tu w kilku miejscach obornikiem!!!
Pod wielkim klifem
Pod wielkim klifem
Z powrotem przez mostek i śliczną ścieżynką przez czosnek niedźwiedzi (trzeba tu przyjechać w maju, gdy zakwitnie!) wzdłuż rzeki doszliśmy do zniszczonego przepustu, po którym da się jeszcze przejść, ale dalej nie wybraliśmy drogi, lecz łąkę i górę, i następną górę, i skraj lasu, na którym rośnie stary sad z grządkami żonkili. A stamtąd było już ładnie widać kapliczkę dżumową i parę kaplic pielgrzymkowych. Widać też dawną cukrownię.
Kapliczka morowa i kaplice pielgrzymkowe - pomalowane pod kolor ziemi
Z górki koło kapliczki słupowej (dżuma 1714, napisy niemiecki i polski dość różne) do mostu.
Za mostem obejrzeliśmy unikalną Trójcę Świętą z XVIII w. i pomnik Jana Pawła II z XXI w.
Do tego ostatniego wiedzie alejka jak w wysokim PRL-owskim urzędzie dywan do urzędnika, a wielki kawał strońskiego marmuru (sam pomnik) tkwiący w podpórce jak w koszyku (kto go tak celnie wrzucił?) nie pasuje kompletnie do okolicznych kapliczek i budynków.
Pomnik papieski numer... (kawał marmuru wrzucony do koszyka)
W Szalejowie wszystko wznoszono z materiału miejscowego (piaskowca czerwonego, żółtego), a przynajmniej z piaskowca sprowadzanego z Radkowa, a tu nagle jakiś marmur...
W dodatku do marmuru przymocowana tablica jak nagrobna z grawerowaną podobizną papieża i napisami. Teraz takie coś (napis) robi się maszynerią w pół godziny, a 300 lat temu rzeźbę Trójcy Świętej robiło się...
Unikalność Trójcy Świętej polega głównie na fakcie, że wszystkie trzy osoby boskie są tam przedstawione w postaci ludzkiej - jako trzej starcy. Każdego można zidentyfikować po atrybucie: Bóg Ojciec znajduje się w środku i ma podniesiony palec, za Synem Bożym stoi krzyż (po prawej stronie Boga Ojca), Duch Święty trzyma gołębia, w postaci którego sam zazwyczaj był przedstawiany w czasach powstania tego pomnika. Literatura zgodnie wskazuje na zagadkowość tego przypadku.
Szalejowski Tron łaski
MH
Przed Trójcą Świętą kulę (ziemską) jakby przytrzymują Józef (przed Duchem Świętym) i Maria (przed Chrystusem), przed samą kulą leży maleńkie dzieciątko (zapewne sam Jezus), a jeszcze pod nim umieszczono dwie twarze aniołków (putta).
Ten ostatni element najlepiej pasuje do rzeźbiarskiego wystroju kościołów, kaplic i kapliczek przydrożnych z połowy XVIII w., reszta jest faktycznie jakby z innej bajki.
Pomnik papieski nie umywa się do pomnika Trójcy. Zupełnie do siebie nie przystają, ale tak je w Szalejowie Dolnym ustawiono, więc może tak mieszkańcy chcieli.
Pomnik papieski - jest gdzie usiąść
Wróciliśmy przez mostek i dotarliśmy do kaplic św. Marii Magdaleny i św. Anny. Razem tworzą one jakby kościół pielgrzymkowy, bowiem nabożeństwa dla pielgrzymów odprawiano tu na zewnątrz. Ksiądz kazanie wygłaszał z balkoniku-ambony umieszczonego w ścianie frontowej kaplicy św. Anny (liturgię odprawiał wewnątrz, kiedyś nie obowiązywały obecne ograniczenia zakazujące wychodzenia z prezbiterium podczas mszy), kaplica św. Marii Magdaleny była konfesjonałem (a właściwie w środku stały dwa konfesjonały; stoją do dziś, ale wejść do środka chyba trudno). Rzuciliśmy okiem na krzyż pokutny przeniesiony z miejsca przy drodze na styku Szalejowów, obejrzeliśmy też zadbany wał wzdłuż rzeki, obsadzony pięknymi kwiatami. Trawniczek przy kaplicach także wypielęgnowany, jednak najfajniejsze są murawy wkraczające na żwirowe alejki - chodząc po nich trudno nie podeptać rojników, fiołków i innych płożących się roślin (te ostatnie brunatnoczerwone).
Kaplica św. Anny
Kaplica św. Anny
MH
Tuż poniżej kaplic zwraca uwagę "stała wystawa" automatyki do bram. Płot złożony z kilkunastu kawałków różnej konstrukcji, za nim kilka butów z rozdziawionymi paszczami, kilka lamp wyrastających z trawnika (każda inna) i metaloplastyczne drzewa.
Jeszcze niżej, obok kolumny maryjnej (ta z lat 30-tych XIX w., po cholerze) RSP im. Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej. Niestety, szyld został już zdjęty z ogrodzenia i oparty o ścianę budynku, za drzewami, co bardzo utrudnia sfotografowanie.
Może wkrótce zginąć, więc został jeszcze uwieczniony. Takiej przyjaźni trochę szkoda...
RSP im. Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej - tablica już zdemontowana z ogrodzenia i oparta o ścianę budynku (może to jej ostatnie zdjęcie...)
Pod kolejnym mostem podziwialiśmy resztki zniszczonych starych przyczółków - w jednym z nich wmurowana jest kamienna kula.
Za skrzyżowaniem ładny staw, przy stawie zadbany przystanek autobusowy (to w końcu gmina Kłodzko, gdzie konkursy na najładniejszą wieś, a szczególnie konkurencja na najładniejszy przystanek autobusowy dają właśnie taki pozytywny efekt),
dalej dom kultury, za nim dawne stawy (widać resztki jednego z nich, reszta pozarastała trzciną).
Doszliśmy do mostu pod kościołem. Faktycznie ciekawy zestaw: z jednej strony kapliczka słupowa, z drugiej św. Jan Nepomucen.
Z 2006 roku był odnawiany: oczyszczony, umocniono fundament, ponownie zespojono części cokołu i figurę z cokołem), a tu jakieś dziwne przesunięcia, popękania spoin...
Po dokładniejszym przyjrzeniu widać jak byk: ktoś uderzył w cokół, niszcząc przy okazji sąsiednią barierkę (została odsunięta od drogi), cokół nieznacznie przesunął się na podstawie wmurowanej w przyczółek mostu.
Tuż obok (naprzeciwko szkoły) znajduje się plac, na którym stoi sporo ciężarówek. Najwyraźniej z trudem mieszczą się w zakręcie przed mostem - ciekawe kiedy cały pomnik wpadnie do rzeki...
Nepomuk pod kościołem naruszony przez jakąś ciężarówkę (cokół przesunięty na fundamencie)
U stóp schodów do kościoła w uroczym otoczeniu (barak z kominem, śmieci) nadal tkwi postument po pomniku poległych na wojnie.
Sam pomnik widać nieco wyżej, na łączce. Wejście do kościoła z tej strony zamknięte - weszliśmy od strony parkingu (taka teraz moda, zresztą bardzo słuszna: przy każdym kościele wiejskim powstaje parking).
Wewnątrz muru obronnego rzuciliśmy okiem na małe lapidarium z ceglaną grotą św. Rozalii, na przeszkloną kaplicę z ładnym obrazem, niestety częściowo przysłoniętym przez tablicę z opisem historii parafii i wyszliśmy do pomnika-anioła.
Niemieckojęzyczna kronika-monografia Szalejowa Dolnego mówi o nim, że Gabriel, ale atrybuty ma Michała i tak jest podpisany (z tyłu - po polsku i niemiecku).
Poza tym miejscowe stowarzyszenie nazywa się właśnie "Michał Archanioł", więc chyba jednak nie Gabriel, który znany jest głównie ze zwiastowania i raczej nic mu do zbrojnych konfliktów. Co innego Michał, który nie zawahał się stawić czoła zbuntowanym aniołom - jemu i miecz przystoi, więc na pomnik bohaterów wojny (Kriegerdenkmal) się nadaje.
Anioł - pomnik poległych w wojnie światowej - tabliczki z tyłu: nie Gabriel tylko Michał (zresztą widać po mieczu)
Ładnym asfaltem łagodnymi zakosami wspięliśmy się do góry. Dość zaskakujące jest zakończenie asfaltu - po prostu na górze, w szczerym polu. Ale jest w tym jakaś metoda - tu robi się płasko i jazda ciężkim sprzętem już nie psuje w takim stopniu drogi, więc można się bez asfaltu obyć.
Dalej są za to malownicze koleiny z kałużami.
Za kościołem w polach - skończył się asfalt i zaczęła się zwykła droga
Za kościołem w polach - skończył się asfalt i zaczęła się zwykła droga (widać Górę Borewicza; za chwilę skręcimy w lewo)
Znów Góra Borewicza, tym razem przed nami. Idziemy kawałek prosto, dalej w lewo, potem droga skręca w prawo i przez tor kolejowy dociera do ładnej kolumny maryjnej.
Po drodze odsłoniły się nieco Góry Bardzkie, ale tak tylko od dołu, bez szczytów - tam słońce poświeciło chyba nawet bezpośrednio, co razem z zaśnieżonymi stokami dało ciekawy efekt jakby wywyższający całe pasmo (namiastka fatamorgany).
W Wielisławiu (nieco powyżej miejsca, w którym docieramy do zabudowań) zwraca uwagę budynek rozdzielni prądu.
Kolumna maryjna w Starym Wielisławiu (za rzeką przy drodze z grzbietu - od kościoła w Szalejowie Dolnym) - zdjęcie nie z tej wycieczki
Jest dość późno, więc zastanawiamy się nad możliwością skrócenia trasy (można jej nie skracać, ale wtedy na pewno nie zdążymy na pierwszy pociąg).
Decyzja: skracamy. Kaplica Husycka, Zagórze i Czerwona Góra zostają na kiedy indziej.
Dalej bród, ale jest i kładka (za rzeką ładnie odnowiona kapliczka słupowa, ale to już teren prywatny, ogrodzony siatką, na placu kilka autobusów wycieczkowych).
Docieramy do asfaltu, asfaltem trochę w dół wsi, pani Magda dalej do Kłodzka, reszta w prawo na grzbiet Czerwonej Góry i Gór Ściennych.
Przyśpieszamy. Z lewej kilka nowych domków jednorodzinnych - jedno z takich osiedli, co zazwyczaj są monitorowane. Tu jeszcze trwa budowa, choć domy mają już numery.
W drodze widać resztki asfaltu. Po lewej ogromna stodoła. Dawniej z przejazdowym pierwszym piętrem. Podjazdy z obu stron kończą się mocnymi przyczółkami oddalonymi o prawie 2 metry od ścian stodoły - dobrze przemyślane rozwiązanie: wjazd po pomoście, co daje możliwość łatwiejszej naprawy podjazdu i nie powoduje zawilgocenia ścian stodoły. W środku niestety nie ma już stropów nad parterem i nad poziomem przejazdowym, są za to ciekawe otwory okienne w ścianach szczytowych.
Niszczejąca przejazdowa stodoła w dole Starego Wielisławia - zdjęcie nie z tej wycieczki
Na grzbiet prowadziła kiedyś porządna droga, ale to było w czasach skolektywizowanego rolnictwa. Teraz drogę widać, lecz nie na całej długości: miejscami myli się z rowem (takie ma głębokie koleiny), lepiej więc iść obok - łąką, trochę grząską, ale w sumie pewną trasą, którą czasem coś przejedzie i zrobi ślad.
Docieramy do skraju lasu (w głębi krzyż - chyba żeliwny, na grobie), skręcamy w lewo i wygodną coraz bardziej stromą drogą (coraz większy poślizg) ekspresowo schodzimy do północnego końca Krosnowic.
Tempo coraz szybsze, do pociągu ponad kilometr i 11 minut - Sławek z Agatą decydują się na atak. Reszta najwyżej się spóźni.
Nie jest jednak tak źle. Najpierw musi tędy przejechać pociąg na północ, bo linia jednotorowa i składy mogą minąć się dopiero za Kłodzkiem Nowym.
Zdążamy więc wszyscy. Żeby było śmieszniej, gdy końcówka naszej grupy zbliżała się po łące do nasypu kolejowego, obsługa pociągu zapytała czy ma zaczekać. My jednak nie na ten, tylko na następny - w przeciwnym kierunku.
Nie było groźby nocowania - za 2 godziny następny pociąg, w międzyczasie msza św. w Krosnowicach (tuż obok stacji, akurat byśmy zdążyli wziąć w niej udział i jeszcze dokładnie zwiedzić kościół - także bardzo ciekawy).
Kilka minut czekania zanim nadjechał nasz środek transportu (żółty, a od połowy niebieski) pozwoliła delektować się resztkami dawnej świetności tej pięknej kiedyś stacji. Dziś ruina totalna, przykro patrzeć.
Zniszczony budynek stacyjny - od strony linii międzyleskiej
Budka na peronie zachodnim
Zniszczony budynek stacyjny - od strony linii strońskiej
Konduktor dał nam zniżkę turystyczną i powrót wyszedł jeszcze taniej.
Cały czas zachmurzenie całkowite, wiatr raczej silny. Choć przyczynił się do decyzji o skróceniu trasy, nie zmroził nas na kość.
Tempo marszu mieliśmy zasadniczo beztrosko-refleksyjne, pod koniec zdecydowane, a nawet zaniepokojone perspektywą spóźnienia się na pociąg (mimo wszystko).
Przy tym wszystkim po drodze zaliczyliśmy wyjątkowo mało postojów, szczególnie popasów. Właściwie były 3: na Jajowej Górze (wzgórze 363), na rynku w Szalejowie i ognisko nad Bystrzycą Dusznicką pod "Skałką" (klifem).
Tu mapka z porównaniem trasy przebytej (linia zielona) i trasy zaplanowanej (linia pomarańczowa):
Meßtischblatt 5665 alt Lomnitz 5565 Glatz, Preussische Landesaufnahme 1884 / Reichsamt für Landesaufnahme 1919.
W środku widać nieznacznie "rozjechaną treść" - wynika to z niedokładnego złożenia obu arkuszy mapy.
więcej na ten temat (legenda, podziałka, inne mapy)
Mile widziane wszelkie uzupełnienia!
8. kwietnia 2007 r.